wtorek, 24 grudnia 2013

Naznaczeni - rozdział II

HEJ
Nie wiedziałam, że tak dawno dodawałam pierwszy rozdział. No ale mam dla Was dużo do ogarnięcia ;3
Więc ja już nie przeszkadzam... Miłego czytania!

~ ~

  Gdy Rose się obudziła nie była już w swoim domu. Leżała na trawie. Tak, to była zielona trawa. Ale przecież powinna czuć wilgoć, tymczasem było jej przyjemnie ciepło. W górze widziała czyste, błękitne niebo. Promienie słoneczne oświetlały jej blizny na nadgarstkach. To przypomniało jej co się stało tego dnia, a może było to kilka dni temu? W końcu nie wiedziała jak długo tu leżała. 
  Rose wstała i rozmasowała delikatnie swoje obolałe nadgarstki. Próbowała sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia: ojciec, ból, ulga i białe pióra. Co to mogło być? 
  Zastanawiała się jeszcze przez chwilę. W między czasie uzbierała mały bukiecik ze stokrotek. Zawsze lubiła te kwiaty chociaż bardziej podobały jej się białe róże. Kiedyś jako dziecko marzyła o wielkim bukiecie tych kwiatów, jednak nigdy nie spełniło się to życzenie.
  Nagle szybko poderwała się na równe nogi wypuszczając z dłoni bukiet kwiatów. Gdy to zrobiła uświadomiła sobie że jest wyższa o przynajmniej 10 cm. Dotknęła swoich włosów . Były dłuższe. Dziewczyna przeraziła się nie na żarty. Co prawda zauważyła, że sukienka jaką miała na sobie nie należy do niej, ale wcześniej nie zawracała sobie tym głowy.
Gdzie była?
Ile czasu minęło?
Jak to się dostała?
Co z jej ojcem?
  Pytania napływały jedno po drugim, a Rose coraz bardziej się bała. Obróciła się napięcie i ruszyła powoli w stronę drzew, które znajdowały się w oddali. Z każdym krokiem jej tempo rosło. W końcu zaczęła truchtać, a potem biec. Biegła przez las potykając się i raniąc swoją skórę.
  Po paru metrach zatrzymała się ciężko dysząc. Znajdowała się w środku lasu. Nagle wszystko wokół zaczęło wirować, a ona sama zaczęła odczuwać mdłości, gdy patrzyła na pnie drzew. Uniosła pospiesznie głowę ku górze. Usłyszała ciepły, jakby kojący głos, który wymieniał pory roku. Gdy powiedział "zima" z nieba zaczął padać śnieg. Potem kolejne pory roku a drzewa zmieniały barwy liści, raz padał deszcz, drugim razem świeciło słońce. Rose zauważyła również, że zmieniał się wokół niej zapach lasu. 
  W końcu czas jakby się zatrzymał. Wokół dziewczynki zamarły opadające różnokolorowe liście. Jesień - jej ulubiona pora roku 
  -A więc jesteś tu. - głos był jakby bliżej jej prawego ucha. Obróciła się napięcie, ale nikogo tam nie było. 
Rose zadrżała. W tym momencie liście opadły.
  -Nie widzisz mnie? Przecież jestem tutaj! Tutaj. Tutaj... - rozległo się echo tego samego głosu. Bez wątpienia ktoś powinien tu być, ale Rose tego nie widziała. Jednak wyraźnie słyszała a nawet czuła czyjąś obecność. 
  - Skup się , Rose. Skup się, proszę... - usłyszała szept pełen cierpienia, bóli i rozpaczy.
Dziewczyna zamknęła oczy. Próbowała sobie wyobrazić chłopaka o ciemnych, kręconych włosach sięgających mu do krawędzi ucha. Błękitne oczy i mały, zadarty nosek. Nie wiadomo skąd wyobraziła sobie białe, puszyste skrzydła. Chłopiec nie był zbyt wysoki, ale przynajmniej 10 cm od niej wyższy. Ubrany był w biały podkoszulek i jasne spodnie, które zwężały się przy nogawkach. 
  -Brawo Rose. Brawo - usłyszała ledwo przed sobą ten sam głos. - A teraz otwórz oczy.
Tak też zrobiła. Powoli, lekko grając na zwłokę podniosła powieki. Gdy to zrobiła ujrzała przed sobą tego samego chłopca co parę sekund temu w swojej wyobraźni, z tą różnicą, że cały lekko lśniał swoim wewnętrznym blaskiem. Rose zarumieniła się. Nie wiadomo czym to było spowodowane: tym, że się zawstydziła, czy tym, że nagle z nieba zaczął padać śnieg. A może jedno i drugie...
  Nieznajomy uśmiechnął się promiennie. Rose lekko się zmieszała i skupiła wzrok na drzewie obok nieznajomego, tylko po to by nie patrzeć na chłopca. Wydawało jej się, że to on uratował ją tego dnia, gdy ojciec omal jej nie zabił. Jednak były to tylko przypuszczenia, więc milczała. 
  Anioł uśmiechnął się raz jeszcze i podszedł stąpając boso po śniegu. Wyciągnął ku niej dłoń i przyciągnął ją do siebie. Delikatnie przytulił ją i powiedział:
  - Tak się bałem o ciebie. Długo nie mogłaś obudzić się po tym okropnym zdarzeniu.
Rose zadrżała. A więc to prawda. Dziewczyna szybko wyswobodziła się z uścisku. Skłoniła się lekko w geście wdzięczności.
  - Dziękuję. Dziękuję, że mnie uratowałeś. Ale kim jesteś? I... jak się tu dostałam? Gdzie jest mój ojciec? Czy on... - usta nagle jej się otworzyły, w oczach stanęły łzy. Głos dziewczyny załamał się przy ostatnich słowach. Znów lekko zadrżała. Dłonie przyłożyła do twarzy próbując powstrzymać łzy.
  - Jestem Mike. Twój anioł stróż. - ukłonił się nieznajomy. - A to - wskazał gestem otoczenie. - to Niebiańska Przystań.

* * *

  -Paul! - znów krzyczał Tomy. Po dwóch latach przyzwyczaił się, że Mike był nieobecny w domu. 
- Paul, wyjdź proszę musimy porozmawiać. - zaglądał do każdego pokoju, ale nigdzie nie było brata. 
  Nagle ktoś złapał go za nadgarstek i mocno objął. Tomy zaskoczony nie wiedział kto to, ale zapach nieznajomego poznałby na końcu świata. Chłopiec próbował się wyrwać, ale ten, który go dorwał był silniejszy. Tomy został obrócony twarzą do niznajomego. Chłopiec mocno się zarumienił i tym razem także dziękował sobie, że nie zapalił światła.
  - To tak witasz się z przyjacielem? - poczuł na policzku jego ciepły oddech. 
Każde komórka ciała zareagowała teraz tak samo.
 Jeremy.
  -Wystraszyłeś mnie! Poza tym co ty wyprawiasz? Puść mnie! - odpowiedział na to Tomy. Co prawda chciał, aby Jeremy tego nie robił. Jednak rozsądek podpowiadał mu co innego.
  - A co jeśli tego nie zrobię? - Jeremy spojrzał radośnie w oczy chłopca. Wiedział czego chciał. - Co wtedy?
Tomy odwrócił wzrok. Jeremy chwycił jego twarz i złożył na jego sutach delikatny pocałunek. Dla chłopca było to już za wiele. Serce za chwile chciało mu wyskoczyć z piersi, lecz odepchnął ukochanego. Tym razem udało mu się to na tyle, by puścić się biegiem wzdłuż korytarza i zniknąć nim tamten ruszył z miejsca. Po drodze zdyszany wpadł na brata. Nic nie mówiąc chwycił go i wepchnął go do najbliższego pomieszczenia. 
  -Co tu... - zaczął Paul, ale Tomy przyłożył mu dłoń do ust tak, że nie dokończył zdania. Sam położył palec do ust nakazując bratu siedzieć cicho.
Nasłuchiwał chwilę kroków, lecz po 10 minutach dał sobie spokój.
Uciekł.
Paul zdjął ze swoich ust jgo dłoń i popatrzył zaskoczony na brata.
  -Jeremy - szepnął Tomy - pocałował mnie.
Paul chwilę stał w milczeniu a potem podszedł do brata i otarł łzę, która spływała mu policzku. 
  -Wszystko będzie dobrze. Tomy - zwrócił się również szeptem do brata - nie możesz cały czas uciekać. Zobacz to w końcu. On cię kocha. - przytulił go do swojego torsu.
Był wyższy od brata. Jego szyję pokrywały blizny, ale blond włosy skutecznie zakrywały je prawie w całości. Był dobrze zbudowany, więc podniósł Tomiego, gdy ten zaczął osuwać się. Zaniósł go do swojego pokoju położył go na łózko i przykrył kołdrą by nie zmarzł.
  - Śpij braciszku - szepnął i oddalił się.
Szybko wziął prysznic, założył białą koszulę, ciemne spodnie i wyszedł na korytarz. Gdy dotarł do małego pomieszczenia zdjął z wieszaka kurtkę i założył ją. Buty wziął w rękę, gdyż były cąłe mokre. Założył je dopiero na progu domu. Otulił się jeszcze cieniutkim szalikiem i ruszył w zimną noc. Wiedział, ze Tomy będzie go szukał, ale mało się tym przejął.
  Szedł w końcu na spotkanie z nią...





  No to jeszcze WESOŁYCH ŚWIĄT SPĘDZONYCH W GRONIE RODZINNYM. Dziękuję, że zawsze mogę liczyć na to , że tutaj ktoś zajrzy. Postaram się dodawać częściej rozdziały. Przepraszam za  wszystkie błędy, ale dziś tak na szybkiego.
Smacznego~!

~by Amaya

2 komentarze:

  1. Śliczne *.* Kiedy kolejne ? Jeśli będzie coś nowego napisz mi na pingerze :*
    http://magicdreamer.pinger.pl/

    OdpowiedzUsuń

Masz ciekawą uwagę? Skomentuj. Nie hejtuj, nie po to jest ta opcja...